Jak tak dalej pójdzie nie dożyje końca semestru, który mam już w grudniu. Liceum. OMG!!! Nie wyrabiam. W zeszłym tygodniu miałam chyba z 5 sprawdzianów (w tygodniu mogą być tylko 3), ale dobra. Nic mi się nie chce. Kiedy wracam ze szkoły jestem wypompowana tak jakby ktoś spuścił ze mnie całe powietrze i odebrał chęć do wszystkiego. Nawet włączenie komputera wydaje mi się wtedy nie lada wyczynem, w końcu trzeba włączyć listwę wcisnąć guzik i router włączyć. To dla mnie zbyt męczące. A potem się dowiaduję, że olewam ludzi, bo na gg nie wchodzę. Do tego dochodzą jeszcze prace domowe. Weź człowieku w stanie maksymalnego psychicznego wykończenia usiądź i odrób prace domową. Co ci nauczyciele sobie myślą? Są jeszcze takie przedmioty jak np. fizyka gdzie nauczyciel pyta na każdej lekcji i tłumaczy tak, że nic nie jestem w stanie zrozumieć. Uroki klasy matematyczno-informatycznej, w której oprócz rozszerzonej matmy i informatyki jest rozszerzona fizyka. I tak na razie jestem największą szczęściarą w klasie. Nie mam z niej jeszcze ani jednej oceny. Prawie bym już była odpytana gdyby nie to, że kolesia nagle olśniło, że nie dokończył tematu z zeszłego tygodnia, kiedy ja podchodziłam akurat do jego biurka jak na skazanie. Podejrzewam, że zrobił to tylko, dlatego że wszyscy liczyli, że i ja dołączę 1 do mojej kolekcji ocen, a tak by się właśnie stało. Ale dobra na razie jeszcze żyję. Ufff!!!